Mam kilka refleksji.
Gdy otrzymaliśmy telefon z Sanepidu to przyznaliśmy że wszyscy jesteśmy chorzy, ale Pani była zainteresowana jedynie wykonanym u męża testem - na skierowanie/e-wizytę czekał 4 dni, więc najgorsze było za nim. Ja ze starsza córką nie dostałam kwarantanny. Młodsza córka, po pierwszej dawcę szczepionki dostała 17 dni kwarantanny.
Starsza córka też czekała 4 dni na e-wizytę, ale umawiała się 4 dni po mężu, więc kolejny telefon z Sanepidu wlepił młodszej kolejne 17 dni od wyniku pozytywnego starszej córki.... nie pomogło wyjaśnienie, że młodsza też przeszła już covid, ale nie zrobiła testu - nie otrzymała więc statusu ozdrowieńca.
Ja nie zrobiłam testu, jako zaszczepiona nie miałam kwarantanny i nie mam statusu ozdrowieńca.
Być może nie można "na słowo" uwierzyć chorym, ale dwa testy zostały wykonane, czyli choroba w domu była i wszyscy jednocześnie chorowali - każdy ma inny status...
Dodam, że ozdrowieniec nie podlega żadnej kwarantannie przez pół roku po chorobie.
Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak funkcjonujące weryfikowanie/wykonywanie testów nie zatrzyma rozprzestrzenianie się wirusa. Chodzi mi o te 4 dni czekania na e-wizytę. No i w trakcie izolacji po wykonaniu testu lekarz odmówił osłuchania męża, gdy mocno dusił go kaszel... przecież lekarze są zaszczepieni i mają zabezpieczenia (kombinezony). Nie wiem jak można zdiagnozować czy pacjent ma już zapalenie oskrzeli czy jeszcze nie ma gdy się nie osłucha człowieka...
Policja do nas kilka razy dzwoniła, najczęściej do męża. A Sanepid puszczał nam kilka do kilkunastu razy dziennie automatyczne nagrania telefoniczne, że ten i ten ma siedzieć w domu na kwarantannie.
