Magnolia pisze: ↑31 paź 2023, 16:20
Kasia tego nie ogarnęła, więc poczekam aż mi wyjaśnisz...;-)
daniel pisze: ↑30 paź 2023, 22:25
"Kochać znaczy móc zrezygnować z ukochanego. Tak samo modlić się to móc zrezygnować ze spotkania z Bogiem." Denis Vasse
Pierwsze zdanie rozumiem poniekąd jako miłość matczyną, ale również przychodzą mi do głowy słowa św. Pawła, które od dłuższego czasu, zostawiam i noszę w sobie jako „otwarte”, a mianowicie:
„Wolałbym bowiem sam być pod klątwą, [odłączonym] od Chrystusa dla [zbawienia] braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami.” Rz 9, 3.
I wiem jak „winniśmy” je interpretować. Spotkałem się jednak u jakiegoś mnicha, może Ojca Pustyni, z koncepcją „rezygnacji ze zbawienia”. Wiem, że dość skrajne, ale pozwalam sobie, by we mnie pracowało.
Drugie zdanie rozumiem jako gotowość dystansu. Gotowość straty, odpuszczenia, pustki.
Nie wiem czy właściwie praktykuję medytację. Poza książkami nie mam mistrza. Gdy jednak siadam na modlitwie i w rytm oddechu powtarzam słowa [wdech] „Jezu Chryste”, [wydech] „zmiłuj się nade mną”, staram się, by mój umysł pozostał skupiony jedynie na nich. Staram się, bo modlitwa medytacyjna monologiczna, moim zdaniem, jest swego rodzaju próbą przekroczenia dyskursywności, a zatem w dużej mierze jest walką z rozproszeniami, a zatem, wszelka myśl i podążanie za nią, nie są wskazane.
Medytacja Modlitwą Jezusową jest zatem rezygnacją nie tylko z siebie samego, ale i z gotowością do rezygnacji ze Spotkania.
Osobiście, nie wiem czy właściwie, uważam, że modlitwa nie jest sprawą rozumu, a już z pewnością nie jest sprawą rozumu jej istota, czyli Spotkanie z Bogiem. Im rozum czystszy, pusty tym bardziej człowiek otwarty na Ducha. To troszkę paradoksalne, że rozumowa rezygnacja ze spotkania z Bogiem może stanowić o duchowym otwarciu. Z drugiej jednak strony, moim zdaniem, rozum, psychika zawsze ma interes, zawsze chce handlować, duch, zawsze chce jedynie kochać. Na modlitwie chodzi o przebywanie z Bogiem, który jest Duchem. Po ludzku powiedzielibyśmy miłością. Miłość natomiast nie jest oczekiwaniem, a otwartością (pustką), rezygnacją (z korzyści) i oddaniem (siebie).
To troszkę w duchu tego co napisał ojciec M. Nawara OSB:
"(...) pierwszym owocem spodziewania się jest rozczarowanie się.",
„Korzyść przeszkadza narodzić się Bogu w duszy.”,
„(…) jeśli zrezygnujesz z szukania Boga według własnego mniemania, wg własnej myśli, to pozwalasz, żeby cię odnalazł Ten, Który Jest.”
Lub Mistrz Eckhart:
„Tak Go szukaj, żebyś Go nigdy nie znalazł. Znajdziesz Go, kiedy nie będziesz szukał.”
„Wyjdź całkowicie z siebie dla Boga, a On wyjdzie cały z siebie dla ciebie.”
„Kto czegoś szuka czy o coś zabiega, ten szuka nicości i o nią zabiega, a jeśli ktoś o coś prosi, otrzyma nicość.”
Przytoczę teraz kontekst zdania. Oczywiście nie cały. Pochodzi z książki W. Stinissen „Ani joga, ani zen, chrześcijańska medytacja głębi”, mowa tu o medytacji „nie przedmiotowej” czyli tak skrajnej, że doświadcza się nieobecności Boga.
„Denis Vasse przedstawia ten problem z punktu widzenia psychoanalizy, wykazując, że człowiek rozwija się i wzrasta od <potrzeby> (besoin) do <pragnienia> (desir). Ten wzrost dokonuje się poprzez i dzięki kryzysowi, który polega na ciągłej rezygnacji, na porzucaniu czegoś. Trzeba zaakceptować to większe opuszczanie. Podobnie jak dziecko wzrasta, wyzwalając się stopniowo od matki (przez odstawienie od piersi, przyjście na świat rodzeństwa, okres dojrzewania), podobnie i ten, kto szuka Boga, jest Jego duchowym dzieckiem, które na różnych etapach wzrasta przez analogiczne wyzwalanie się: <<Bóg nigdy nie jest przedmiotem naszych potrzeb, choć trzeba przyznać, że to właśnie dzięki tej przynęcie decydujemy się rozpocząć naszą drogę. Rozwój miłości i rozwój modlitwy, to nic innego, jak proces uwalniania się od tej przynęty. Kochać znaczy móc zrezygnować z ukochanego. Tak samo modlić się to móc zrezygnować ze spotkania z Bogiem.”
A zatem Stinissen i Vasse mają tu na myśli, a przynajmniej tak to rozumiem, rozwój człowieka na płaszczyźnie psychicznej poprzez miłość oraz duchowej poprzez modlitwę, który rozumieją jako „wyrastanie z dotychczas ubranej na siebie odzieży”, która wymaga zdjęcia (swego rodzaju kryzysu, nagości, samotności, rezygnacji) „uwierających szat” w celu przebrania w coś luźniejszego. Ciekawe jest to, że podobnie ujmuje to Kazimierz Dąbrowski (polski psychiatra i psycholog) w swej koncepcji „dezintegracji pozytywnej”, z którą związek z „Nocą Ciemną” św. Jana od Krzyża dostrzega Jerzy Skawroń OCarm i nie tylko.
Sam W. Stinissen pisze dalej:
„Święty Jan od Krzyża uczy dokładnie tego samego. W <Nocy Ciemnej> pisze na przykład: <Należy zwrócić uwagę, że duszę, która zdecydowała się służyć Bogu całkowicie, karmi On i umacnia w duchu oraz obdarza pieszczotami na sposób czułej matki. Matka bowiem tuląc do piersi maleńkie dziecię, ogrzewa je swym ciepłem, karmi mlekiem – lekkim i słodkim pokarmem. Pieści je i nosi na swych rękach. Gdy jednak dziecko dorasta, matka zmniejsza swoje pieszczoty, ukrywa czułą miłość, a słodki pokarm zaprawia goryczą. Nie nosi go na rączkach, lecz każe mu stąpań na własnych nóżkach, aby powoli wyzbyło się słabości i zabierało do rzeczy większych i istotniejszych. Łaska Boża, jak czuła matka, czyni to samo z duszą, gdy ją już odrodzi gorącością i zaapałem w służbie Bożej>.
(…)
Sens opuszczania przez Boga jest taki: uczy człowieka kochać Boga, nie sprowadzając Go przy tym do przedmiotu. Obraz Boga, jaki sobie człowiek stworzył i w którym próbował Go zamknąć, zostaje zniszczony po to, aby człowiek mógł odkryć, że Bóg jest poza wszelkim rozumieniem i obrazami. Zadaniem człowieka jest wzrastać z amour captatif, miłości pożądawczej, ku amour oblativ, miłości ofiarniczej, miłości, która jest samooddaniem.”
Wybacz Kasiu, że tak obszernie i że tak mało tu mnie, a wiele innych.
No i mam nadzieję, że to rzuca więcej światła.