(Nie) szczęśliwy katolik

O tym wszystkim co dotyczy katolika w codziennym życiu
Shiftt
Posty: 35
Rejestracja: 20 lut 2024, 23:50
Wyznanie: katolicyzm
Podziękował/a: 10
Podziękowano: 4
Płeć:

Nieprzeczytany post

Gdy kilka lat temu się nawróciłem można powiedzieć, że byłem szczęśliwy. Przez te kilka lat właściwie nie wiem w jaki sposób, ale doszedłem do punktu w moim życiu, że przez sprawy związane z wiarą stałem się wrakiem człowieka. Główny wpływ ma na to zapewne skurpulantyzm i nerwica, które od lat mnie męczą. Można więc doszukiwać się tu nie problemu typowo z wiarą lecz problemu w mojej psychice. Za trochę ponad tydzień mam pierwszą wizytę u psychiatry, bo nie daję już rady i liczę na otrzymanie fachowej pomocy. Zastanawiam się jednak na ile mi ona pomoże? Załóżmy, że uda się mnie wyleczyć, ale prawda jest taka, że jako człowiek jestem bardzo niedoskonały i cały czas popełniam jakieś zło. Czy leczenie sprawiłoby, że zacznę lekceważyć zło przeze mnie popełniane?

Nie chcę się tu rozpisywać i podawać szczegółowych opisów rzeczy, które powodują moje zadreczenie. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że chrześcijan często dostrzega się jako ludzi szczęśliwych. Ja taki nie jestem i to mało powiedziane. Nie czuję prawie żadnej radości z życia. Na każdym kroku, w każdej minucie mojego życia muszę bardzo ostrożnie stąpać po jego drogach, bo później będę tego żałował. Ps. żałowania i tak nie da się uniknąć.
W ciągu dnia mogę czasem wydawać się radosny, jednak praktycznie przez cały czas mniej lub bardziej jestem załamany i smutny. Względna radość występuje może przez 1 dzień od spowiedzi.
Mam jednak nadzieję - że ten świat, to życie kiedyś się skończy i może pójdę do nieba. Jest jeszcze nadzieja, że poczuję się lepiej po wizycie u psychiatry i po leczeniu. Niestety jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że serio mi to pomoże i zacznę być szczęśliwy.
Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić w jaki sposób przeciętny katolik, obarczony tak ogromnym krzyżem może czuć się szczęśliwie. W niemal każdej minucie życia, dosłownie w każdej jego dziedzinie i na każdym kroku czycha jakieś zło, jakaś pokusa których po prostu nie sposób ominąć gdyż jest to skrajnie trudne
Awatar użytkownika
daniel
Posty: 1885
Rejestracja: 31 sty 2021, 12:32
Wyznanie: katolicyzm
Podziękował/a: 438
Podziękowano: 834
Płeć:

Nieprzeczytany post

Leczenie nie sprawi, że przestaniesz lekceważyć zło, a oceniać je w bardziej właściwy sposób.
Mam długotrwałą depresję endogenną. Leczenie nie sprawia, że świat jest dobry, ja jestem idealny, a jedynie pozwala właściwie (normalnie) to ocenić.
Ja osobiście uważam się za szczęśliwego katolika. Oczywiście nie oznacza to, że zawsze jest mi super dobrze.
„Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego.” Łk 10.41-42
Apolonia
Posty: 53
Rejestracja: 11 lut 2024, 20:09
Wyznanie: katolicyzm
Podziękował/a: 35
Podziękowano: 30
Płeć:

Nieprzeczytany post

Chrześcijanin to przecież ciągle człowiek z krwi i kości, a to że chrześcijanin ma być wiecznie uśmiechnięty to mit. Nawet Chrystus płakał, to co dopiero my maluczcy...
Awatar użytkownika
Magnolia
Posty: 7119
Rejestracja: 29 sty 2021, 11:31
Wyznanie: katolicyzm
Podziękował/a: 3285
Podziękowano: 3508
Płeć:

Nieprzeczytany post

Ja mam nerwicę lękową od ponad 30 lat, przeszłam leczenie terapeutyczne i jestem od kilku lat stale na lekach.
W czasie leczenie pamiętam jak bardzo chciałam aby to się skończyło, jak bardzo chciałabym żyć bez nerwicy i bez problemów... ale to niestety mrzonka i iluzja... Nie o to chodzi, prawdę mówiąc. Mamy obowiązek podjąć leczenie, brak leki kiedy to konieczne i unikać wszystkiego co można uniknąć.
A to co zostaje, czego nie można uniknąć, to dopiero jest to co nazywamy krzyżem w naszym życiu.
Krzyż przyjmujemy na siebie, ale staramy się go nieść jak najlepiej. Czyli w przypadku choroby - trzeba zaakceptować że może ona nas nie opuści wiele lat, ale nauczymy się na tyle dobrze funkcjonować z nią, że będzie zdecydowanie lepiej.
Tyle o chorobie w życiu.

Co do bycia szczęśliwym katolikiem - źródłem szczęścia osoby wierzącej jest Miłość Boga, wdzięczność za zbawienie i odkupienie - gdy mamy tego świadomość - to wypełnia nas radość.

Czyli szczęście to nie życie bez choroby, albo przeciwności losu, bez doświadczania problemów i zła, albo stan idealny - to wdzięczność i radość jakie nas wypełniają bo doświadczamy miłości Boga pomimo wszystko co nas spotyka.

Dlatego pomimo choroby, pomimo ograniczeń jakie gdzieś tam czasem mam, to uważam się za bardzo szczęśliwa osobę, bo Bóg mnie kocha i mnie zbawił! Mam nadzieję na wieczność z Nim! Taka cudowna perspektywa przede mną!

Natomiast niestety w skrupułach poza dotarciem do uczuć pierwotnych, tych które siedzą w podświadomości to trzeba jeszcze naprawić obraz Boga jaki masz w głowie i sercu, bo z tego obrazu wynika też twoje doszukiwanie się wszędzie zła.
Póki co można powiedzieć ze jesteś w ślepym zaułku i to właśnie sprawia ci cierpienie, które ci tak dokucza.
Jak wyjdziesz z tego zaułka to zobaczysz światło i wiele rzeczy się rozjaśni.

To trochę tak na zasadzie, ze ktoś sobie nie umie wyobrazić jak można żyć bez telewizji w domu... i nie może się nadziwić, że są tacy którzy się decydują na brak telewizora i nieoglądanie.... no jak tu żyć ?!
A kiedy się podejmie taką decyzję i zobaczy że nie tylko da się tak żyć, ale czasu mamy więcej i wolności więcej, to doświadczasz wtedy jaka to pozytywna zmiana w życiu.

Innymi słowy, zaufaj procesowi leczenia, poddaj się leczeniu, nawet jeśli teraz nie rozumiesz i nie wiesz jak będzie po leczeniu, to warto podjąć się tego bo zmiany mogą być dobre! I zaskakująco dobre!
Czego CI życzę i błogosławię Ci z całego serca aby zmiany były zaskakująco dobre!
mgr teologii,
„Bóg pragnie, aby wszyscy byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,4)